Sporo się podczas tego wyjazdu najeździłam pociągami. Charleroi-Bruksela-Leuven-Antwerpia-Bruksela-Charleroi. I tak podróżując i patrząc przez szybę, doszłam do wniosku, że spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Jadąc z jednego miasta do drugiego widzimy pola, koniki, domki z cegieł, posprejowane stacje kolejowe i opustoszałe ulice. A gdzie tu ta wielka Europa? Cisza i spokój, nic się nie dzieje.
Głównym celem mojego wypadu było Leuven i odwiedziny koleżanki będącej na Erasmusie. Studenci stanowią tam ponoć 40% liczby mieszkańców. Dlatego też od razu po wysiadce z pociągu zostałam zaprowadzona na erasmusową imprezę.

Jakoś w całej Belgii brakowało mi klimatu, który jak dla mnie ma w sobie np. Szwecja. Leuven to małe miasteczko, dużo tam studentów, ale nic zaskakującego w sobie nie ma. No może oprócz tego, że prawie na każdym rogu można się natknąć na jakiś dziwny pomnik. Nie do końca jednak wiadomo, po co niektóre pomniki się w danym miejscu znajdują i jakie mają odniesienie do miasta, jak na przykład mucha nadziana na wielką igłę koło biblioteki. Ale fajnie, zawsze to coś ciekawego.
Antwerpia natomiast zaskoczyła mnie... dworcem. Z zewnątrz budynek w stylu starego, olbrzymiego ratusza, natomiast w środku nowoczesny i minimalistyczny, betonowy i sterylny. Mieszkańcy Antwerpii potrafią zaskakiwać, jeśli chodzi o budowle. Bo umieszczenie domu handlowego w starym budynku przypominającym pałacyk, z ogromną kopułą zrobioną z kolorowego szkła zamiast dachu oraz sztukaterią na schodach i wielkim dziedzińcem, to raczej mało popularne rozwiązanie.

I przyszedł czas na Brukselę - jak dla mnie miasto czekolady i Manneken Pisa, czyli sikającego chłopca. Od ilości sklepów z czekoladą może zakręcić się w głowie. Jeszcze bardziej zakręcić się w głowie (i żołądku) może po kosztowaniu tychże słodyczy zaglądając do sklepów z degustacją. Tym sposobem najadłam się czekolady na cały miesiąc;)

Manneken Pis to wspomnienie z dzieciństwa. Nie byłam wcześniej w Brukseli i nie widziałam go na oczy, ale mam takie wspomnienie z domu dziadków, u nich bowiem w łazience stał obrazek z siusiającym chłopcem, zupełnie niepodobnym do oryginału, ale jednak.
Niestety ktoś wpadł na dziwny jak dla mnie pomysł, by sikającego chłopca przebierać czasem w różne stroje. I tak na mój przyjazd wyposażono go w zielony garniturek. Czy ktoś wyobraża sobie Syrenkę w Warszawie ubraną w suknię balową albo króla Zygmunta w dresie?

Belgia potrafi zaskoczyć.
Ciekawa jestem, czy widzialas béguinage w Leuven ? Czesto zawoze tam odwiedzajacych nas znajomych i béguinage i jego historia, zupelnie nam w Polsce nie znana, robi na nich zawsze duze wrazenie. A spod Parlamentu mam podobne zdjecie zrobione latem, kiedy ta laka wokol tych domkow uslana jest margarytkami. Belgia sielska i anielska jednym slowem ;))
OdpowiedzUsuńmiss_coco, byłam:) miałam to szczęście, że moja koleżanka pojechała do Leuven na erasmusa, a tam dla nowo przybyłych studentów ogranizowali wycieczki, więc miała okazję poznać miasto, a później zabrać mnie w ciekawsze miejsce, takie jak to. A jeśli chodzi o łąkę, to trochę byłam zdziwiona, kiedy ją zobaczyłam;)
OdpowiedzUsuńSwietne zdjęcia, gratuluje!
OdpowiedzUsuńChętnie kiedyś się tam wybiorę ;)
OdpowiedzUsuń